Dlaczego najgorzej jest być człowiekiem renesansu w XXI wieku?

Znasz tę sytuację, kiedy spotykasz na swojej drodze coś nowego, ciekawego, fascynującego i nagle okazuje się, że chcesz dowiedzieć się dosłownie wszystkiego na jego temat? Pójdźmy dalej. Co dzieje się potem? W przypadku bohaterki mojego dzisiejszego tekstu kończyło się na braku czasu na wszystko. No, ale nie uprzedzajmy faktów. Opowiem Ci wszystko za chwilę.

 

 

 

Spis treści:

Bycie człowiekiem renesansu – czy to Twoja przypadłość? 

Przypadek Agnieszki 

Dlaczego to się nie sprawdza? 

Czy naprawdę musisz wszystko robić sam? 

Oddelegowywanie zadań nie boli!

 

 

 

Wydaje mi się, że wiele osób definiuje pojęcie człowieka renesansu w różny sposób. Dlatego, aby opowiedzieć Ci dokładnie o tym, o jakiej „przypadłości” napiszę dzisiaj, pozwolę sobie przytoczyć definicję za Wielkim Słownikiem Języka Polskiego. Mówi ona, że człowiek renesansu to nikt inny, jak osoba wszechstronnie uzdolniona, zajmująca się wieloma dziedzinami sztuki lub nauki. My w potocznym rozumieniu tego terminu, zauważamy, że jest to po prostu ktoś, kto posiada ogromną wiedzę na wiele tematów, którą nieustannie poszerza po to, aby wiedzieć jak najwięcej. Taki erudyta, chodząca encyklopedia.

No i pewnie teraz zastanawiasz się, skąd pomysł na taki artykuł, skoro posiadanie rozległej wiedzy od wielu lat stawiane jest na piedestale umiejętności, z którymi opuszczamy polskie szkoły. Otóż jest w tym mały szkopuł, który, być może, odpowiedzialny jest za to, że nie osiągamy swoich zamierzeń. I żeby było jasne, mimo że nie jestem wielką fanką polskiego systemu edukacji, nie chcę obrażać nikogo, kto w taki sposób zdobywania wiedzy wierzy.

człowiek renesansu

Bycie człowiekiem renesansu – czy to Twoja przypadłość? 

Wiesz, z byciem człowiekiem renesansu jest trochę problem. Piszę „trochę”, ponieważ w historii świata pojawiało się wielu genialnych ludzi, którzy zdecydowanie wyprzedzali swój czas i tworzyli przedmioty, urządzenia, itp. które im współczesnym musiały wydawać się dziwactwami. Ba, wiele z nich realizujemy dopiero teraz, kiedy zdobycze najnowszej technologii nam na to pozwalają. Wcześniej po prostu nie było to możliwe ze względu na to, że ktoś, jakiś inny genialny osobnik, nie wymyślił narzędzi, które powstanie tych wcześniej przeze mnie opisanych przedmiotów, po prostu umożliwiły.

Zazwyczaj odbywało się to tak, że ci geniusze (myślę, że spokojnie mogę ich w ten sposób nazwać i to określenie zdecydowanie nie będzie na wyrost) interesowali się wieloma dziedzinami. Spójrz na takiego Leonardo da Vinci. Był on malarzem, rzeźbiarzem, architektem, inżynierem, matematykiem, anatomem, geologiem, wynalazcą, pisarzem, filozofem i muzykiem. I tak, wiem, co mi zaraz odpowiesz. W XV wieku nie było telewizji ani Netflixa. I tu masz rację, ale wydaje mi się, że poznanie dwunastu, jakbyśmy to teraz określili, specjalizacji, nawet w tamtych czasach było nie lada wyczynem. Oczywiście nie wspominając o tym, że dostęp do informacji w tamtym czasie był jakby ograniczony.

Ale do czego zmierzam…Chciałabym, żebyś teraz spróbował przełożyć takiego Leonarda na nasze czasy. Nie chodzi mi tutaj o to, żeby mieć dwanaście zawodów, ale o bardzo szerokie zainteresowania. Taka osoba wie bardzo dużo, ciągle zdobywa nową wiedzę lub pogłębia tę już posiadaną, ale co w związku z tym? Jak myślisz, ile czasu w ciągu dnia zostaje jej na wykorzystanie tych informacji w swoim życiu zawodowym lub prywatnym? W prywatnym może jeszcze dać radę, bo zawsze jej się przyda do, chociażby, zgadywania odpowiedzi w Milionerach lub Jeden z dziesięciu, ale poza tym? Nie wiem, czy wiesz, ale osoby, które produkują teleturnieje mają bazy danych uczestników, którzy z występowania w teleturniejach uczynili sposób na zarabianie pieniędzy i często dzieje się tak, że nie są oni zapraszani na eliminacje lub nie przechodzą przez sito. Tak więc sposób, który najprawdopodobniej właśnie przed sekundą przyszedł Ci do głowy niestety spalił na panewce.

I skoro mamy już za sobą ten nieco przydługi wstęp do tego, o co chciałam Cię zapytać, napiszę to wprost: jak u Ciebie ze zdobywaniem wiedzy? Czytasz nałogowo wszystko, co wydano na dany temat? Albo może starasz się dowiedzieć, jak najwięcej o wykonaniu danej rzeczy po to, abyś mógł zrobić ją samodzielnie? Ewentualnie: uczysz się programowania, bo potrzebujesz samodzielnie wykonać aplikację (z przeświadczeniem, że nikt nie zrobi jej tak dobrze jak Ty, a przynajmniej nie w taki sposób, jak byś sobie tego życzył)? Jeśli tak, to może jesteś współczesnym człowiekiem renesansu, a ja za chwilę pokażę Ci, dlaczego w obecnym świecie taka postawa jest bez sensu. I tak, wiem, że czasami jak się coś komuś zleci to to zlecenie jest wykonane tak, że się wszystkiego odechciewa. Znam ten ból.

Przypadek Agnieszki 

Poznaj Agnieszkę. Aga prowadzi własną działalność szkoleniową, w której jest jedynym trenerem i wykładowcą. Jest także właścicielką swojej marki, bardzo o nią dba i stara się rozwijać, poszerzając nie tylko swoje umiejętności, ale także bazę produktów i usług oferowanych przez jej  mała firmę. I wydaje się, że wszystko jest jak najbardziej w porządku. Dziewczyna dba o to, aby jej klienci byli zadowoleni z asortymentu, aby każdy znalazł coś dla siebie. Taka taktyka przynosi efekty, ponieważ Agnieszka bardzo szybko zyskuje sobie stałych odbiorców swoich usług, ci z kolei polecają ją kolejnym osobom i tak bardzo powoli, ale stabilnie, biznes się rozrasta.

„No i fajnie”, powiesz. „Co w tym złego, że jej idzie?”. Już tłumaczę. Agnieszka z zasady jest osobą dosyć ciekawą wszystkiego i odkąd pamięta zawsze lubiła się uczyć. Tak więc sytuacja, w której ma pracę, która pozwala jej na rozwijanie pasji zdobywania wiedzy jest naprawdę niesamowitą okazją. Wiesz, coś w stylu: uczysz się i jeszcze ci za to płacą. Ale pamiętaj, że Agnieszka jest przedsiębiorczynią, w dodatku w branży edukacyjnej, a to oznacza, że jej godziny pracy są bardzo nieregularne, często kończy zajęcia wieczorem (prywatni nauczyciele tak mają, niestety), a do tego zajmuje się milionem innych obowiązków, które musi wykonać ze względu na rozliczenia z urzędem skarbowym, Zusem, sprawy prawne, administracyjne, marketingowe, reklamowe i…mogłabym tak wymieniać bez końca. Do tego w wolnym czasie planuje rozwój i zdobywanie nowych umiejętności: nowej wiedzy na szkolenia, kampanii marketingowych w social mediach, robienia podcastów, nagrywania filmików na You Tube, prowadzenia kanałów na Instagramie, TikToku i bloga firmowego. Wszystkiego tego chce nauczyć się sama i sama prowadzić firmę. Bo przecież jest w stanie nauczyć się tego wszystkiego samodzielnie i dzięki temu zaoszczędzi pieniądze i nerwy na użeranie się ze zleceniobiorcami, którzy robią wszystko na odwal się. 

Jednak w tym miejscu pojawia się pytanie: „kiedy ona ma na to wszystko czas?” Jak każdy z nas, Agnieszka ma do wykorzystania jedynie dwadzieścia cztery godziny każdej doby. I w tym czasie musi także spać, jeść, odpocząć i, być może, zrobić coś dla siebie. Ale czy rzeczywiście tak jest w jej przypadku? Aga decyduje się na strategię, w której chce popracować bardzo mocno, na najwyższych obrotach, przez pięć lat po to, aby po tym okresie móc spijać śmietankę z własnych dokonań i patrzeć, jak jej konto firmowe puchnie od napływających przelewów. 

Taki plan udaje się realizować do pewnego momentu, ponieważ, niczym w kiepskiej telenoweli, pojawia się on: najsłynniejszy wirus na świecie. Pandemia sprawiła, że świetnie rozwijający się biznes podupadł dosłownie w ciągu kilku godzin. Firma straciła niemal wszystkich klientów, szkolenia zostały odwołane lub przełożone na bliżej nieokreślony czas, a Aga została w pustym mieszkaniu, zdana zupełnie na siebie. Ale nie obawiaj się, ona bardzo dobrze wykorzystała trzy miesiące pierwszego lockdownu.

Zaczęła od przyjrzenia się sobie. Okazało się bowiem, że w trakcie szalonego maratonu, jakim było rozkręcanie działalności, kilka jej koleżanek wyszło za mąż, urodziło dzieci. Wielu ze znajomych odwiedziło egzotyczne kraje, skoczyło ze spadochronem albo poleżało sobie na mokrej trawie, bo po prostu miało na to ochotę. To dało Adze do myślenia, ponieważ jej pierwszym urlopem od wielu lat był właśnie ten lockdown. Zauważyła, że jej wcześniejsza postawa, czyli naucz się wszystkiego, co możliwe, abyś mogła otworzyć kolejne projekty, zupełnie się nie sprawdziła. Co więcej doszło do niej wreszcie, że w szalonym pędzie zdobywania nowych informacji, nigdy ich w pełni nie wykorzystała. Nie nagrała ani jednego odcinka podcastu, nie opracowała nowych szkoleń, nie rozreklamowała swojej firmy w takim stopniu, w jakim tego pragnęła, itd. Wiesz dlaczego? Ponieważ z jednego szkolenia leciała na drugie, prowadziła wiele zajęć wynikających z umów ze swoimi klientami, a tę garstkę czasu, którą miała, przeznaczała na gaszenie pożarów: czytanie umów, przygotowywanie dokumentacji dla księgowej i wiele innych. Do projektów dokopywała się dopiero wtedy, kiedy zrobiła wszystko powyższe. I wierz mi, że nie było to zbyt często.

I gdybym miała to przełożyć z polskiego na nasze, wyszłoby mi, że przypadek Agnieszki jest typowym casem, w którym swoją obecność zaznaczył boss Słomiany Zapał z Gangu Słomy. Nie tylko namieszał dziewczynie ostro w głowie, podszeptywał, że powinna więcej, lepiej, jeszcze bardziej, ale przekonał ją, że najlepiej będzie, jeśli wszystko wykona sama. I w sumie wydaje mi się, że Słoma nie działał sam. Mam przeczucie, że gangowa Wróżka Zębuszka, Odwlek, sypnął nieco magicznego pyłu – esencji Prolon-G. 

Dlaczego to się nie sprawdza? 

Mamy to szczęście, że obecnie żyjemy w czasach, w których informacje mamy na wyciągnięcie ręki. Fajnie jest wiedzieć, że gdzieś nad Japonią pojawi się koszmarna burza, która spowoduje podtopienia. Szczególnie jeśli zamierzamy za niedługo wybrać się tam na wakacje. 

Takie pozyskiwanie wiedzy jest również przydatne dla wszystkich tych, których praca zależy od wykorzystywania najnowszych technologii. Jednak musisz pamiętać, że wiedzy obecnie jest tak dużo, że nie jesteśmy w stanie wiedzieć wszystkiego. To się nie udaje, ponieważ każdego dnia publikuje się ogromne ilości wiadomości, artykułów, wpisów w mediach społecznościowych.  Eksperci szacują, że z tego ogromu publikacji przeciętny człowiek potrzebuje jedynie 5-10 procent. Z tego powodu, napiszę to w bardzo dużym uproszczeniu, mamy specjalizacje. I żeby przybliżyć Ci to nieco bardziej, posłużę się przykładem lekarza. Jak wiesz każdy z nich ma swoją specjalizację, jednak coraz częściej dzieje się tak, że w ramach specjalizacji pojawiają się kolejne podgrupy specjalizacyjne, które zajmują się wybranym odcinkiem schorzeń, ponieważ wiedza z nimi związana jest tak rozległa, że taka „normalna” specjalizacja obejmowałaby tak wiele zagadnień, że człowiek nie byłby w stanie ich przyswoić. Podejrzewam, że podobnych przykładów znalazłbyś/znalazłabyś bardzo dużo. Dlaczego? Ponieważ w obecnym świecie nie jesteśmy już w stanie wiedzieć i umieć wszystko. Raz, że objętościowo nie możesz wbić sobie do głowy informacji z każdej dziedziny wiedzy (nawet najbardziej kosmicznych specjalizacji w obrębie fizyki kwantowej). Dwa, że nie będzie Ci to do niczego potrzebne. No, chyba że lubisz popisywać się swoją erudycją przed znajomymi, ale, i tutaj Cię rozczaruję, wystarczy, że przeczytasz pierwsze lepsze kompendium o czymś bardziej egzotycznym i też będzie dobrze. 

Jeśli nadal mi nie wierzysz, to zachęcam Cię do wykonania małego ćwiczenia. Otwórz teraz artykuł, dosyć obszerny, z dziedziny, która nie była teraz mocną stroną. Masz pięć minut na przeczytanie go w całości i zapamiętanie jego jak największej części. Po upłynięciu pięciu minut spróbuj sam sobie opowiedzieć o tym, co przeczytałeś. Ile zapamiętałeś? Zrozumiałeś, co czytasz? Do czego ta wiedza Ci się przyda?

Podejrzewam, że Twoje odpowiedzi na powyższe pytania pewnie nie są spektakularne, a raczej odwrotnie – pokazują Ci, że niekiedy w pędzie do zdobywania wiedzy przesadzamy, chcąc, dowiedzieć się jak najwięcej. I wcale nie zastanawiamy się nad tym, czy jest to warte naszego zachodu, czasu, pieniędzy, itp.

Czy naprawdę musisz wszystko robić sam? 

Wydaje mi się, że będąc już w tym miejscu lektury artykułu powoli domyślasz się tego, co chciałabym Ci przekazać. Moje słowa brzmią dokładnie tak samo, jak śródtytuł, a więc: „Czy TY naprawdę musisz wszystko robić sam?” A co się stanie, jeśli zrezygnujesz z dowiedzenia się wszystkiego na temat najdalszej wyspie na Oceanie Indyjskim? Tak, wiem, że nieco abstrakcyjne, więc może spróbujmy z tym: nie postanowisz samodzielnie złożyć kanapy z Ikei, skoro w instrukcji pokazane jest wyraźnie, że do pewnych prac potrzebne są dwie osoby (mój przypadek z wczoraj, bo wiesz, ja się tutaj mądrzę, ale nadal mam tryb Zosi-Samosi). 

Jestem pewna, że w tym momencie myślisz sobie, że: „zaraz, zaraz, ona to w sumie ma trochę racji…” No pewnie, że mam! Nie musisz robić wszystkiego samodzielnie wierząc, że, kiedy tylko nauczysz się obsługi danego urządzenia, to będziesz w stanie, przykładowo, samodzielnie wycyklinować sobie podłogę. I OK, może masz do tego dryg i Ci wyjdzie, ale w 95% przypadków efekt będzie daleki od oczekiwanego. Dlaczego? Bo specjalista ma doświadczenie, wiedzę (fakt, Ty też, ale nie tak dużą), odpowiednie narzędzia i po prostu wie, co robi. A poza tym będziesz mieć to zrobione znacznie szybciej niż za jakieś kilka miesięcy, które potrzeba do tego, aby nauczyć się sprawnie posługiwać narzędziem lub maszyną. Efekt na stówkę od razu!

Oddelegowywanie zadań nie boli! 

Wiesz, przechodzimy teraz do naprawdę grubej sprawy, bo wydaje mi się, że wiem, o przynajmniej jednym z powodów, dla których chcesz robić wszystko sam. Pomijam tutaj takie kwestie, jak na przykład brak odpowiednich funduszy, ponieważ skoro będziesz mieć kasę na narzędzia, maszyny lub oprogramowanie, to nie chodzi tutaj tylko i wyłącznie o pieniądze. Mnie się po prostu wydaje, że boisz się stracić kontrolę nad tym, jaki może być efekt tych działań, jeśli pozwolisz innym decydować lub wykonywać zadania dla Ciebie. Rozumiem to i muszę Ci napisać, że też z tym walczyłam jakiś czas temu. Ale… 

Opowiem Ci teraz historię związaną z moim logo i ilustracjami w ebooku. Nie umiem rysować, więc poprosiłam grafika o stworzenie obrazków. Pierwsze propozycje dostałam po miesiącu i po prostu opadły mi ręce. Serio, były tak bez sensu, że mi się odechciało i wtedy pomyślałam sobie, że sama sobie zrobię, bo już mi się nie chciało tłumaczyć nikomu, co dokładnie chcę, jak to ma wyglądać, itp. Jednak zachowując jakąś cząstkę przytomności w obrębie mojej nowej umiejętności delegowania zadań, stwierdziłam, że spytam społeczność na Facebooku, czy przypadkiem nie znają grafika/ilustratora, który byłby konkretny, sensowny i słowny. I tego samego dnia dostałam namiary na pewną graficzkę, która już w trakcie pierwszej rozmowy, tylko na podstawie moich opisów, stworzyła prototypy moich postaci. One były do dopracowania, ale już to, co otrzymałam było dla mnie wystarczające, żeby tę współpracę kontynuować. Moje zamówienie było zakończone w ciągu dwóch tygodni (nie miesiąca), konkretne, dopasowane do mojej wizji i szalenie mi się podobało. 

Wiesz, co chcę powiedzieć przytaczając tę historię? To, że delegowanie zadań nie boli, ale wymaga trochę zachodu. Szczególnie, jeśli nie masz jeszcze skompletowanego zespołu. Poszukanie tych właściwych osób troszkę kosztuje. I czasu, i pieniędzy. Dodatkowo niekiedy spotkasz na swojej drodze ludzi, którzy będą utwierdzać Cię w przekonaniu, że opcja „człowiek renesansu” to dla Ciebie jedyne wyjście, jeśli chcesz otrzymać swoje zamówienie na czas. Ale w momencie, kiedy w Twoim zespole będą ludzie, którym możesz zaufać, znasz ich sposób i tempo pracy, którzy będą informować Cię o postępie w zadaniach, to delegowanie będzie dla Ciebie prawdziwą przyjemnością. No i będziesz mieć znacznie więcej czasu na przyjemności.

Trzymam za Ciebie kciuki!

Ania